Dlaczego właśnie ta noc?

Od kilku dni mamy rok 2016. Nie wiemy co nam przyniesie. Mamy nadzieję, że będzie lepszy od poprzedniego. W życiu Kościoła jest to Jubileuszowy Rok Miłosierdzia, w naszym kraju 1050 rocznica Chrztu Polski, co było znakiem przynależności do cywilizacji zachodniej. W tym roku przypadnie też 25 rocznica wyborów do sejmu I kadencji – pierwszych w pełni wolnych wyborów parlamentarnych po II wojnie światowej i 480 rocznica narodzin największego z mieszkańców naszego miasta – Piotra Skargi.
Od prawie tysiąca lat czas liczymy od narodzenia Jezusa z Nazaretu. Zbawiciel przyszedł na świat w ciszy i pokorze, prawie niezauważalnie, bez niezwykłych znaków ani zewnętrznej wielkości. Dowiedzieli się o Nim tylko ubodzy pasterze. Pojawił się na peryferiach wielkiego świata, w miasteczku o którym mało kto słyszał w rzymskim imperium, co więcej dzieciństwo i młodość spędził w galilejskim Nazarecie, z którego - jak sądzili pierwsi świadkowie jego nauczania - nie mogło pochodzić nic dobrego. Wydarzenie to stało się momentem przełomowym. Zapoczątkowało święty czas, zupełnie nowy rozdział dziejów – czas zbawienia.
Dla ukazania wagi tego wydarzenia autor Protoewangelii Jakuba (II w. n.e.) puścił wodze fantazji. Napisał, że zamarła wówczas cała przyroda, w bezruchu stanęły zwierzęta, życie kosmosu i obroty gwiazd zostały jakby na chwilę zawieszone. To wszystko dla podkreślenia, że tamtej nocy nastąpiła zasadnicza zmiana w sytuacji człowieka i świata.
Niestety nie jesteśmy w stanie określić dokładnie daty tego wydarzenia. Wprawdzie Boże Narodzenie świętujemy 25 grudnia to jest to data umowna. Co więcej, bracia z Kościołów wschodnich przyjście Zbawiciela świętują kilkanaście dni później ze względu na obowiązujący kalendarz juliański lub zgodnie z własną tradycją 6 stycznia – łącznie z uroczystością Objawienia Pańskiego.
W VI w. papież Jan I uznał, że skoro Cesarstwo Rzymskie upadło, dalsze liczenie czasu od założenia Rzymu nie ma sensu. Polecił opracować nową rachubę czasu liczoną od narodzenia Jezusa z Nazaretu. Zadanie to wypełnił ormiański mnich Dionizy Mniejszy (ok. 470 – ok. 544). Nie był historykiem i nie prowadził badań chronologicznych. Był teologiem, stąd szczególną wagę przywiązywał do znaczenia teologicznego dat i wydarzeń. Nowy system rachuby czasu stworzył dla potrzeb tablic wielkanocnych, układanych według specjalnych cykli paschalnych. Rok narodzenia Jezusa ustalił w ten sposób, że umieścił go na początku jednego z tych cykli. Uczynił to, by stale przypominać, że Chrystus jest początkiem wszystkiego, od niego wszystko się zaczyna, On stanowi centralny punkt dziejów. W ustaleniach Dionizego ważna więc była wymowa symboliczna daty Wcielenia, a nie sama jej dokładność. Chodziło o wyeksponowanie osoby Chrystusa, stanowiącej - jak pisał - początek naszej nadziei i źródło odrodzenia ludzkości. Zgodnie z przyjętymi założeniami, była to rachuba prawidłowa. Późniejsze ustalenia chronologiczne skłoniły historyków do wniosku że Dionizy datę narodzin Chrystusa wyznaczył o 6 - 7 lat za późno.
Gdy w 525 roku Dionizy przyjmował nowy sposób liczenia lat, nie był świadomy, że inicjował zmiany na skalę światową. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego system stanie się najbardziej popularną rachubą czasu. Upowszechnienie następowało jednak bardzo powoli. Dopiero dwa wieki później angielski dziejopisarz, Beda Czcigodny, zastosował ją po raz pierwszy. Od tej pory liczenie dat od narodzin Chrystusa coraz częściej stosowali kronikarze, kancelarie kościelne i państwowe. Powoli weszło ono do datowania dokumentów i wydarzeń, ale również do codziennej praktyki. W Europie przyjęło się na dobre w XI - XII wieku, ale np. Hiszpania zaakceptowała go dopiero w XIV wieku, a muzułmańska Turcja na początku XX wieku.
Obecny kalendarz, mimo nieścisłości, spełnia swój cel, postawiony przez Dionizego: nieustannie przypomina, że narodziny Chrystusa stanowią punkt graniczny w dziejach świata, który jest już taki sam. Chrystus zajmuje należne miejsce w naszych almanachach, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Właściwie każda data, którą zapisujemy zaczynając list, podpisując dokument czy wypełniając rachunek, przypomina o przyjściu na świat Zbawiciela w betlejemskiej grocie. A często tego sobie nie uświadamiamy.

Marcin Grzędowski

04.01.2016

Kategoria: